Bike Fitting - Mam Świetną Pozycję

Złoty Stok, 10.05.2014, czyli powrót sentymentalny

Sudety zawsze mnie intrygowały. Przynajmniej od czasu, kiedy w podręczniku geografii zobaczyłem zdjęcie z Gór Stołowych. Po raz pierwszy pojechałem tam kilkanaście lat temu z aparatem fotograficznym. Później zacząłem startować w maratonach MTB i sudeckie trasy stały się moimi ulubionymi, głównie ze względu na ich urozmaicenie oraz znaczy stopień błotoodporności. A jeszcze później wziąłem kilkuletni rozbrat z tą częścią kraju. Tak było do teraz, kiedy nagle postanowiłem uzupełnić kilkuletnie zaległości i wystartować w Złotym Stoku. M.in. dlatego, że zadzwonił kumpel z informacją, że ma jedno wolne  miejsce w samochodzie i jeszcze dodatkowo załatwiony nocleg. Ponieważ już jakiś czas temu zastanawiałem się nad takim startem, wybór był prosty. Na wszelki wypadek, żeby nie startować w tłoku, wybrałem dystans Giga.
Takim sposobem znalazłem się na rynku w Złotym Stoku. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego co mnie czeka. Dystans może niezbyt imponujący, bo zaledwie 60 km. Ale jak do tego dołożyć ponad 2500 m przewyższenia, to należało przypuszczać, że będzie można się wykazać. Ponieważ start ten był pewnym etapem przygotowań do innej imprezy, postanowiłem poeksperymentować… Mianowicie postanowiłem sprawdzić, czy jak zacznę wolniej niż zazwyczaj, bez zapieku, to w czy w drugiej części dystansu będę w stanie utrzymać tempo. Czyli luuuzik, jadę bez napinki. Zapamiętałem „piłokształtny” wykres przewyższeń z siedmioma szczytami oraz położenie bufetów i na sygnał, wraz z innymi, ruszyłem do przodu. Czy raczej do góry… Ze zdziwieniem stwierdziłem, że w ciągu tych 4. lat nieobecności, góry jakby urosły a rower (tak, cały czas ten sam) jakby się zbuntował i nie chciał za bardzo śmigać. No cóż, miałem wrażenie, że wyprzedzali mnie wszyscy. A jednocześnie nadzieję, że w drugiej części trasy przystąpię do kontrataku. Jakkolwiek byłem skoncentrowany na jeździe, przypominałem sobie znajome fragmenty; zjazdy między kamieniami, podjazdy. Sprzyjała temu słoneczna pogoda z odpowiednią do ścigania temperaturą. A ja cały czas starałem się realizować swój plan. Po pierwsze, dojechać. Czyli zmieścić się w limicie czasu. Akurat to mi się udało odfajkować z zapasem. Po drugie, nie być ostatni. To też się udało. Po trzecie, nie dać się dogonić przez czołówkę Mega. I tutaj niestety muszę przyznać się do porażki. Nie będę pisał gdzie to nastąpiło, bo nie jest to absolutnie powód do chwały. Ale pierwszy zawodnik przemknął koło mnie z prędkością imponującą. Zwłaszcza, że było to na podjeździe. Za chwilę pojawiła się goniąca go dwójka. Jeden z zawodników rzucił w przestrzeń „co on jadł?!” Na to usłyszał wyjaśnieni od przechodzących obok ludzi „trawę żarł”. A ja tymczasem swoim nieśpiesznym tempem to górę, to w dół. I tak aż do samej mety, gdzie stwierdziłem, że przyjęta taktyka wcale nie była dobra. Niepotrzebnie kalkulowałem i eksperymentowałem. Trzeba było od samego początku gnać do przodu ile fabryka dała. Może byłbym wtedy ze 2-3 minuty wcześniej na mecie 😉
Imprezę oceniam pozytywnie. Standardowo dobra organizacja i wymagająca kondycyjnie trasa a jednocześnie przyjazna ściganiu pogoda. Bo jakby ktoś nie wiedział, to cały czas czynnie uczestniczyłem w zawodach sportowych. Trasa, tradycyjnie dobrze oznaczona. Szkoda tylko, że w wynikach brak podanych międzyczasów co automatycznie eliminuje możliwość dodatkowej analizy w stosunku do innych, również tych, którzy startowali na dystansie Mega. Ale najgorsze z tego wszystkiego jest to, że po tym maratonie chciałbym wrócić do regularnego ścigania i do tego cyklu…

Strona zawodów: http://mtbmarathon.com/
wyniki: http://www.pomiaryczasu.pl/event/mtb_marathon_zloty_stok/wyniki/

Robert Baś
Wertykal bikeBoard Team