No właśnie, w pogoni za czym? Za formą, co jest istotne w przeddzień etapówki Bike Adventure? A może za ciekawym spędzeniem czasu? A może najzwyczajniej, za przeciwnikami? Wszystkiego tego mogłem doświadczyć w niedzielę, 30.06. 2013 r.
W Pucharze Szlaku Solnego nigdy dotychczas nie startowałem, ale z wywiadu środowiskowego wiedziałem, że można spodziewać tras z rodzaju tych trudniejszych. W dodatku przez ostanie dni albo padało albo lało, co – tradycyjnie już w tym roku – powinno odcisnąć błotne piętno na zawodnikach. A tych zgromadziło się całkiem sporo. Łącznie, we wszystkich kategoriach wiekowych wystartowało ich ok. 250, co jest wynikiem imponującym. Być może wpływ na to miał fakt, że były to Mistrzostwa Małopolski i równocześnie eliminacje Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży.
Po wcześniejszych opadach podłoże było błotniste. I to zarówno trasa wyścigu, jak łąka na której zorganizowano biuro zawodów i parking oraz droga dojazdowa. Prawdę mówiąc, widząc to błocko, zrezygnowałem z tradycyjnego objazdu trasy, przeszedłem ją na nogach. I dzięki temu na starcie miałem czysty rower. Na szczęście w trakcie wyścigu temperatura utrzymywała się na optymalnym poziomie, świeciło słońce i podłoże nawet jakby trochę podeschło.
W końcu nastąpił start. Czyli mogłem organoleptycznie sprawdzić stan podłoża. Przy dopingu kibiców, ruszyłem do przodu. Cały czas w trakcie rundy rozbiegowej zastanawiałem się na d taktyką. Czy rwać do przodu ile fabryka dała, licząc, że uda mi się przetrzymać kontrataki, czy raczej jechać tak wysoko jak to będzie możliwe i spróbować zaatakować w jakimś dogodnym momencie. Oczywiście pod warunkiem, że takowy nastąpi i sił wystarczy. Dylemat ten rozwiązałem pod koniec rozbiegówki. Doszedłem do wniosku, że spróbuję wyjść do przodu, żeby jako pierwszy wjechać w pierwszy błotny odcinek. Plan ten zrealizowałem częściowo. Po pierwszym zjeździe i trawersie łąki, kiedy należało skręcić w górę z jednoczesna redukcją, spadł mi łańcuch! I to tak niefortunnie, że miałem problemy z jego założeniem. Kiedy szarpałem się i pokonywałem opór materii przeciwnicy jechali sobie w najlepsze. No ostatecznie po to wszyscy tam przyjechaliśmy. Po założeniu łańcucha ruszyłem w pogoń. Co dziwne, zupełnie nieźle udawało się utrzymać trakcję w tym błocie. Do tego stopnia, że zacząłem najpierw zbliżać się do uciekinierów a potem stopniowo wyprzedzać. Tak, że w końcu zbliżyłem się do prowadzącej dwójki. Widziałem jak jechali czujnie, pilnując się wzajemnie. Chyba nie spodziewali się, że pojawię się za plecami. Natomiast ja właśnie w tym zauważyłem swoją szansę. Ale póki co, trzeba było pokonać stromy, błotnisty podjazd. Tam właśnie zaliczam glebę. Tak, tak, na podejściu, w butach z kolcami walę się jak długi. Już lepsze to niż na zjeździe. Ale na pewno nie czystsze. I no i mniejszy prestiż 😉 Pomimo tego, udaje mi się wskoczyć na drugą pozycję. Dalsza część jazdy to ucieczka i jednocześnie pogoń, tym razem bez dodatkowych atrakcji. Bo na oglądanie widoków nie ma specjalnie czasu. Po drodze mijam pechowca z dziwnie wywiniętym łańcuchem – on już zakończył zmagania. Zresztą sporo osób miało problemy z napędem co w takim błocie nie jest niczym nadzwyczajnym. Wiadomo, że najpierw jest trening, później start a na koniec lizanie ran. Takie jest odwieczne prawo natury…
Chociaż, jeszcze, przynajmniej dla niektórych, jest dekoracja. Fanfary, kwiaty, przemówienia, dzieci w strojach krakowskich… Oj, chyba naoglądałem się nieodpowiednich filmów… 😉
Podsumowując imprezę oceniam jako dobrze zorganizowaną, z trasą dość wymagającą ale nie niebezpieczną. No i cieszy spora ilość kibiców. Link do strony zawodów i wyników: http://www.pucharszlakusolnego.pl/
Robert Baś
Wertykal bikeBoard Team