Zacznę od ogólnych wrażeń: organizator stworzył profesjonalną imprezę dla kolarzy: wyśmienite trasy, dobrze zorganizowana logistyka etapówki, malownicza Andaluzja, termin nie kolidujący jeszcze z innymi zawodami, w miarę stała pogoda daje dużo satysfakcji z pokonywanych kilometrów. Aby zapisać się na tę imprezę należy posiadać licencję MTB, nie mniej nie jest to żaden problem ponieważ Organizator dał możliwość załatwienia tego za zawodnika w hiszpańskim odpowiedniku PZKol-u. Pozwolę sobie też na kilka rad związanych z samym wyjazdem i logistyką: noclegi i wyżywienie załatwia się samemu. O ile w Jaen nie ma z tym problemu: jest dużo hoteli i hosteli w pobliżu startu są tanie bo okres poza urlopowy, o tyle w Cordobie należy unikać noclegów w ścisłym centrum miasta: nie wolno tam parkować całą dobę, większość uliczek jest zamknięta dla ruchu, a te udostępnione są jednokierunkowe. Auto w obu przypadkach można zostawić poza parkingami za free: sugeruję dojazd z Polski samochodem (ok. 30H samej jazdy 2dni trzeba na to zarezerwować) ze względu na przejazdy pomiędzy Jaen, Andujar i Cordobą. W związku z pewną odległością pomiędzy miastem a startem może się okazać że w Cordobie najwygodniej będzie na start dojeżdżać samochodem z rowerami lub pozostawić rowery w bikeparku a autem tylko dojeżdżać do hotelu.
Wracając do samego wyścigu: trasa wybitnie górska: MTB w najczystszej postaci. Wymagające podjazdy jak choćby ten z pierwszego etapu: początkowo asfalt potem szutry o zmiennym nachyleniu aby pod sam koniec mocno dać o sobie znać tak nachyleniem jak i kilometrami: ok. 20. My zapamiętaliśmy też ten podjazd z innego powodu: na jakiś kilometr przed szczytem moja przerzutka miała bliski kontakt z kołem: ona przeżyła ale trzy szprychy niestety nie. Szprychy też rozszczelniły koło i oprócz przerzutki, usuwania urwanych szprych musiałem jeszcze zakładać dętkę którą z resztą przebiłem jakiś kilometr dalej… Resztę etapu musiałem uważać na zjazdach na osłabione koło które ledwie mieściło się w widełkach. Walczyliśmy też z komitetami kolejkowymi przed zjazdami . Niektórzy zawodnicy zapomnieli że to nie piknik tylko wyścig i nie dość że nie umieli dobrze zjeżdżać to jeszcze próbowali uniemożliwić nam jazdę i omijanie, wyprzedzanie zawodników… Ta sytuacja nie pozwoliła nam w pełni się cieszyć wspaniałymi technicznymi singlami: ciągnęły się kilometrami, trawersowały zbocza, przejeżdżało się po różnego podłożach: kamienie, korzenie, grunt i skały.
Napisałem że pogoda była stabilna: w każdym słoiku miodu zdarza się łyżka dziegciu: otóż na drugim etapie dała znać o sobie zima. O ile pierwszy etap i pozostałe były przy stabilnej pogodzie gdzie temperatura wahała się ok. 4st rano do 20 w ciągu dnia, o tyle drugi etap był pogodowym Armagedonem: temperatura to jeszcze nie problem: okolice 0st.C nie są u nas niczym szczególnym ale połączenie to z wiatrem, deszczem, śniegiem, lepkim błotem dało mieszankę wysysającą wszelkie siły. W wyższych partiach gór jechaliśmy po śniegu z błotem. Niżej deszcze i błoto. Przy dużych prędkościach zjazdów zerowidzenie jest ciekawym doświadczeniem. Okulary przeciwwskazane więc powieki pełniły rolę wycieraczek a spojówki były zasobnikami błota które należało po wyścigu usunąć… Jeszcze dwa dni widziałem nie ostro. Byliśmy wciąż wypoczęci bo pierwszy etap jakoś nas nie przemęczył, jednak ten etap gdzie nie uwzględniłem w jedzeniu dodatkowej porcji na wożenie błota w… spojówkach… zmęczył mnie. Skończyło się odcięciem na ok. 30km i wolniejszej jeździe przez ok. 15km. Etap piękny jeśli chodzi o trasę i, prawdopodobnie (chmury), oszałamiające widoki…
Następny dzień już był stabilny pogodowo. Nie było szałowo: rano ok. 4st.c i bez słońca, błota też nieco ale przesuszone już nocnym wiatrem więc przyjemnie jezdne. Pierwsze kilometry na szosie mocno, więc się rozgrzaliśmy i trzeba było się nieco rozebrać. Bardzo podobał mi się, początkowy, dość długi odcinek po polach, poprzerywany korytami strumieni: szybkie zmiany tempa, redukcje potem biegi w górę premiowały zawodników technicznych. Etap szybki nieco bardziej płaski z przyjemnymi singlami . Szybko minął, tempo też wysokie dało nam to czas na umycie rowerów, i dojazd do Cordoby którą zwiedziliśmy nieco bo nie mogliśmy znaleźć startu i bazy zawodów: powodem był GPS który nie ogarniał nazwy ulicu: IV-N czy jakoś tak… Ja również nie pamiętałem tej ulicy i dojazdu więc było trochę kłopotów. Była też pizza w telepizzy której w tym mieście nie polecam no chyba że chcecie kupić naturalny olej do łańcucha lub rzepak do diesla… Nieco zmęczeni zamieszaniem, dość późno poszliśmy odpocząć co nie pozostało bez wpływu na następnym etapie…
…Na szybkim etapie: nr IV dał się zapamiętać najwyższym naszym miejscem w stawce. I to pomimo że była chwila gdzie odczuwałem niedojedzenie z dnia poprzedniego. Wysoka średnia wynikała też z dość dużego, jak na trasy tego wyścigu, udziału asfaltu. Dużo podjazdów tego etapu poprowadzona była asfaltami, sporo szutrów. Single nieco w odwrocie jeśli chodzi o ilość ale esencjonalność niezmienna. Szutry po których przyszło nam zjeżdżać tego dnia nie należały do łatwych: woda zrobiła swoje i trzeba było uważać na głębokie rowy które po sobie zostawiła: niektóre głębokie na 50-60cm co przy 40km/h nie jest bezpieczne: umiejętność korekty kierunku w powietrzu była wymagana. Mieliśmy też przyjemność zamienienia kilku słów z teamem JBG-2 który borykał się z problemami technicznymi i przyjechał w okolicy naszego miejsca. Tempo i technika ich zjazdów to klasa sama w sobie i przyjemnie było patrzeć jak zjeżdżają. Naśladownictwo ich tempa nie wskazane: próbowałem i nie dało rady… A szkoda bo takie tempo dodałoby nieco smakowitości pokonywanym singlom: tym i z dnia następnego na V etapie: to naprawdę był najbogatszy etap w smakowite single: właściwie stanowiły one 60% trasy. Były nawroty, agrafki, ścianki, trawersy góra/dół, trochę dreptania ale nie przeszkadzało nam to. Ja już byłem ujechany wyścigiem więc musiałem uważać, Zbyszek jechał spacerowo. Super trasa.
Finał był krótki: trasa poniżej 60km, już bardziej płaska, szybka. Płaska to z wykresu jedynie bo niektóre odcinki były tak mocno nachylone że nawet iść było trudno. Nie było ich dużo ale dały się znaki. Nie mniej ostatni etap pożegnał nas z imprezą satysfakcją z trasy.
Jeśli ktoś szuka dobrze zorganizowanej imprezy przed sezonem, chce się pościgać z mocną stawką, porównać się z elitą licencjonowanych zawodników to jest to idealna impreza. Trasy satysfakcjonujące w pełni: w końcu wyścig ma zobowiązującą kategorię UCI 1. Jest to wyścig dla każdego. Stawka zawodników była bardzo zróżnicowana: obejrzyjcie sobie filmik ze startu pierwszego etapu zamieszczony na stronie organizatorów. Nie ukończyło kilka ekip głównie z powodów technicznych.