Szczecin
Wszystko zaczęło się od tegorocznych zawodów triatlonowych eXtremalna Sobota w Szczecinie. Pojechałem tam w życiowej formie, mocny jak nigdy wcześniej. Udało mi się ustanowić nowy rekord życiowy na dystansie Ironman, ustanawiając jednocześnie rekordy we wszystkich trzech konkurencjach. Jednak wynik był gorszy, niż się spodziewałem. Dodatkowo zwycięska trójka, mając sporą przewagę po pływaniu, „odjechała” mi bardzo na rowerze i nie było już szansy nawiązać z nimi walki na biegu.
Jednak podczas zawodów wspierał mnie mój najwierniejszy i najważniejszy kibic – moja żona. Zauważyła, jak ogromną przewagę dały zwycięzcom czasowe rowery, na których jechali i zaczęła, rozumieć moje marzenia o posiadaniu takiego roweru. Ale marzenia – marzeniami, a życie jest prozą…
Zabierzów
Niecały miesiąc później dowiedziałem się od żony, że jedzie służbowo do Krakowa i chciałaby, żebyśmy pojechali razem i po jej zajęciach wykorzystali czas na wspólne zwiedzanie Krakowa.
Gdy znaleźliśmy się już na przedmieściach Krakowa, mimo że byliśmy spóźnieni, poprosiła, żebyśmy się zatrzymali w jakiejś kawiarni. Gdy tak siedzieliśmy przy stoliku, żona wyjęła elegancką czerwoną kopertę i wręczyła mi mówiąc, że to dla mnie. W środku znalazłem zdjęcie mojego wymarzonego Cervelo P3 i na nim napis: „Marzenia są po to, by je spełniać! ;-)”. Minę musiałem mieć nieźle zdziwioną i lekko zaniemówiłem, a żona spokojnie powiedziała do mnie, że tak, to dla mnie, i że do Krakowa nie przyjechaliśmy służbowo, tylko wzięła urlop i jesteśmy tak naprawdę umówieni
w podkrakowskim Zabierzowie w firmie Wertykal, czyli u polskiego dystrybutora rowerów Cervelo
na dopasowanie roweru do mnie (tzw. fitting) i jego odbiór. Wiadomość ta pogłębiła tylko moje zdziwienie i tym bardziej nie mogłem wydusić z siebie słowa i bełkotałem tylko, „Dziękuję”, „Jak to?”, „Nie mogę uwierzyć!”, a moja mina musiała tylko potwierdzać to, co werbalizowały słowa.
Po dłuższej chwili, gdy już trochę ochłonąłem, żona powiedziała, że udało jej się znaleźć sponsora na część kosztów roweru, a dodatkowo uzyskała bardzo dobrą cenę w Wertykalu, ale musimy się pospieszyć, bo już jesteśmy spóźnieni. W Wertykalu już na nas czekał właściciel firmy, pan Krystyn
i od razu przystąpiliśmy do działania, a żona wyjęła z torby przywiezione ze sobą pedałki do roweru
i mój strój kolarski. Nagle stało się dla mnie jasne, dlaczego kilka dni wcześniej dzwonił do mnie Marcin Konieczny i wypytywał o typ pedałków jakich używam w swoim rowerze. Okazało się, że takich nie ma w Wertykalu i żona po kryjomu odkręciła od mojego roweru poprzedniego wieczoru
i przywiozła ze sobą.
Pan Krystyn zajął się mną bardzo profesjonalnie i zaczęliśmy przeprowadzać fitting roweru według metodologii Retul’a, który w Wertykalu przy zakupie roweru jest oferowany bezpłatnie. Okazało się, że nie wpasowuję się w rower bezproblemowo, ale dzięki dokładności i cierpliwości pana Lipiarskiego po 4 godzinach rower był ustawiony perfekcyjnie i czułem, że jazda na nim to będzie prawdziwa przygoda. Przed powrotem do Warszawy jeszcze pojechaliśmy na obiad, a w tym czasie rower został uzbrojony i wyregulowany do końca.
Szybkie załatwienie sprawy z kupnem roweru przez moją żonę wynikało z tego, że chciała, żebym miał rower jeszcze przed ostatnim startem triatlonowym tego roku, czyli przed ½ Ironmana w Borównie, które to zawody odbywają się na początku września. Miałem więc miesiąc na „wjeżdżenie się” w nowy rower, a przy okazji musiałem nieco zmodyfikować plany treningowe. Planowałem już w zasadzie trenować tylko bieganie w ramach przygotowań do jesiennego maratonu, ale teraz, mając taaaaki sprzęt nie mogłem sobie odmówić treningu rowerowego i utrzymania zdobytej formy rowerowej do Borówna.
Pierwszy trening
Po powrocie do Warszawy nie mogłem się doczekać, kiedy w końcu wyjdę na pierwszą przejażdżkę moim nowym rumakiem i przez kolejną dobę tylko napawałem się jego widokiem.
Po pierwszym treningu, żona zapytała się mnie jak się jeździ na „Białej Strzale” i tak już nazywamy Cervelo do dziś, ponieważ ta nazwa doskonale oddaje to jak czuję jazdę na niej.
Pierwsze kilometry, to było niesamowite uczucie. Rower zdawał się jechać napędzany nie tylko moimi mięśniami, ale też jakimś dodatkowym silniczkiem. Niesamowicie reaguje na każde naciśnięcie
na pedały, a prędkości przelotowe są o kilka km/h wyższe niż te, które uzyskiwałem na starym rowerze. Ogarnęła mnie niesamowita euforia. Jazda na Cervelo dała mi ogromną radość z jazdy odkrytą na nowo, ponieważ tak diametralnie różni się od jazdy na mojej starej stalowej szosówce.
Największe zauważone różnice to niesamowite przyspieszenie oraz duża łatwość w utrzymaniu osiągniętych wysokich prędkości. Zupełnie inna geometria ramy, olbrzymia sztywność włókien węglowych oraz dopasowanie przez fitting spowodowały, że odczułem zupełnie niespotykaną dla mnie dotąd jakość jazdy. Dodatkowo zrealizowane zakładki rower-bieg, pokazały mi jak szybko
i bezproblemowo można biegać po jeździe na dobrze ustawionym rowerze czasowym. Zapowiadała się „ostra jazda” na zawodach w Borównie.
Borówno
Na zawody do Borówna jechałem dobrze przygotowany biegowo, gdyż już od połowy sierpnia, zgodnie z wcześniejszym planem, przestawiłem swój trening na maratoński, dobrze przygotowany rowerowo, ponieważ mając nową „zabawkę” nie mogłem sobie odmówić treningów na niej, natomiast forma pływacka była dla mnie wielką zagadką, bo przez całe wakacje ciężko było mi się zebrać na treningi pływackie i w efekcie na basenie byłem tylko kilka razy.
W zasadzie przed wszystkimi zawodami jestem spokojny, ponieważ wiem, że wynik końcowy jest wypadkową tego ile udało mi się włożyć w trening przygotowujący do nich i zazwyczaj dość dokładnie wiem na co mnie stać. W Borównie jednak odczuwałem dodatkowy niepokój związany
z nowym rowerem. Karbonowy rower czasowy, to drogi sprzęt i bałem się, że jeśli się okaże, że wynik końcowy nie odbiega od tego uzyskanego na starym rowerze, to okaże się, że w pewnym sensie na marne, zostało wydane dużo pieniędzy. Ale już nic więcej nie dało się zrobić, należało popłynąć, pojechać i pobiec najlepiej jak byłem w stanie.
Rano w dniu startu obudziłem się bardzo wcześnie, jeszcze przed zawodnikami startującymi na długim dystansie i żeby jak najmniej myśleć o swoim starcie zacząłem dopingować kolegów
i poszedłem oglądać ich start oraz początek wyścigu. Później wszystko już toczyło się bardzo szybko
i jak zwykle na koniec zaczęło nawet brakować czasu, ale szczęśliwie wszystko w strefie zmian udało mi się przygotować tak, jak zaplanowałem.
Po strzale startera do dystansu ½ Ironmana, wszystko inne przestało już mieć znaczenie. Ważne było tylko zrealizowanie poszczególnych dyscyplin na miarę możliwości i maksymalne skrócenie pobytu w strefach zmian. Pływanie sumarycznie okazało się odrobinę lepsze niż się spodziewałem, bo ukończyłem w 35:44, ale mimo wszystko w stawce zawodników wyszedłem z wody dość daleko.
Jednak sprawnie dobiegłem do strefy, zrzuciłem piankę, założyłem kask i skarpetki i z rowerem wybiegłem z boksu. Teraz miało nastąpić 90 kilometrów prawdy.
Obiecałem sobie, żeby od początku nie przeszarżować, do czego mógł zachęcać rower, tylko spokojnie jechać swoje zostawiając sobie jak najwięcej sił na bieg. Po pierwszej 30 kilometrowej pętli zobaczyłem, że wynik z roweru kilka minut wolniejszy niż 2,5 godziny, jest jak najbardziej realny, przy zachowaniu sił na bieg. W zasadzie podczas całego etapu kolarskiego uśmiechałem się do siebie,
bo przez cały czas wyprzedzałem innych zawodników, a prędkość z jaką jechałem była wyższa od spodziewanej.
Jedyna rzecz jaka zakłócała tę sielankę, to zbite grupy zawodników, które jechały łamiąc przepisy
o zakazie draftingu. Ale to też dawało frajdę, że bez problemu wyprzedzałem takie grupy, zostawiając po chwili daleko za sobą. Po drugim okrążeniu okazało się że pokonałem je szybciej od pierwszego
i zacząłem się zastanawiać czy nie jadę za mocno oraz na ile uda mi się zbliżyć do 2,5 godziny z całego etapu. Na ostatnim okrążeniu zacząłem już odczuwać trudy tego etapu, ale prędkość przelotowa utrzymywała się cały czas na podobnym poziomie jak na poprzednich rundach. Sumarycznie całość trasy kolarskiej pokonałem w 2:31:25 i każde kolejne okrążenie było szybsze od poprzedniego.
Skończyłem rower i zrobiłem bardzo szybką zmianę, lecz miałem trochę wyższe tętno przed rozpoczęciem etapu biegowego, niż planowałem. Ale ze względu na pierwszy raz na nowym rowerze, wszystko było nowe i od nowa musiałem się uczyć reakcji organizmu, więc nie przejmując się postanowiłem pobiec na tętno i obserwować co się będzie działo na kolejnych kilometrach. Po pierwszej, 5 kilometrowej pętli, wiedziałem już, że jest lepiej niż mógłbym się spodziewać w najśmielszych snach i w pełni potwierdziły się zapewnienia Marcina Koniecznego oraz moje doświadczenia z zakładek, że po jeździe na rowerze czasowym zupełnie inaczej się biegnie, i można praktycznie w pełni wykorzystać swój potencjał biegowy.
Jednak postanowiłem nie szarżować i dalej biec według tętna i relatywnego odczuwania zmęczenia. Drugie okrążenie przebiegłem nieznacznie wolniej, a na trzecim, przedostatnim postanowiłem biec już tyle na ile czułem, że daję radę i było to najszybsze ze wszystkich okrążeń, mimo zaczynających się problemów z żołądkiem. Niestety na ostatnim okrążeniu, zamiast docisnąć do końca, stawiając mocną kropkę nad i, zacząłem biec coraz wolniej, coraz częściej łapiąc się za brzuch. Wydawało mi się że dam radę dobiec do końca, ale kiedy na 2 km do mety zobaczyłem, że poprzedni kilometr pokonałem prawie pół minuty wolniej niż na poprzednich kółkach, a ściśnięty żołądek coraz bardziej przeszkadza, wiedziałem, że niechlubnej tradycji stanie się zadość i że znowu będę musiał wylądować w lesie. Jednak żołądek nie był na tyle łaskawy i nie pozwolił mi doczłapać do lasu, więc nie zastanawiając się wiele wskoczyłem za najbliższą kępę krzaków. Po dwukrotnej walce z nowym strojem do tri, jakieś półtorej minuty później byłem z powrotem na trasie i z nową energią ruszyłem dziarskim krokiem do mety kończąc etap biegowy w 1:25:28 a całość triatlonu na dystansie
½ Ironmana w 4:37:29.
Widząc metę i czas końcowy byłem przeszczęśliwy i czułem się niesamowicie spełniony,
a przekraczając linię końcową i słysząc, że zająłem 6 miejsce open nie mogłem uwierzyć, że aż tak dużo odrobiłem po pływaniu. Zająłem też 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej.
Tuż za metą w kilku słowach, do mikrofonu podsuniętego przez panią spikerkę, podziękowałem mojej Najlepszej Żonie na Świecie, za wyrozumiałość oraz pomoc w realizacji mojej pasji.
Epilog
Od początku pobytu Cervelo P3 u nas w domu było jasne, że nowy rower nie trafi do garażu, ani piwnicy, ale nie sądziłem, że tak bardzo zadomowi się w naszym salonie. Bałem się trochę jak to będzie przyjmowała żona, ale to przecież prezent od niej. Rower dalej stoi w salonie obok telewizora
i czasami jak są przerwy w filmie, to podziwiamy z żoną jego piękną linię i wspaniały, elegancki
i najszybszy kolor – biały 😉
Marzenia są po to, by je spełniać!
Piotr Szrajner
Fotografie: XTRI.pl, Włodzimierz Skiba, Sport Trend, Kasia Sidor, Amano Interactive, Kasia Marczyńska – SportGuru